piątek, 6 stycznia 2023

[LATAM2022] W drodze do Lodowca Perito Moreno

Ajjjjj, jaka twarz, jaki nos, jakie uszy, jaka szyja. Wspominałem, że dobrze przygotowaliśmy się do wyjścia w góry. No pewnie. Krem UV również mieliśmy ze sobą, ale nie pomyśleliśmy, żeby go użyć. Dobrze, że mamy też coś łagodzącego po opalaniu. Protip: choćby nie wiem, jak zimno było w górach - używajcie minimum UV30 :) 

Bardzo często jak gdzieś jedziemy to nie mamy oczekiwań co do miejsca, które odwiedzamy. Chociaż czasami trudno się tego pozbyć, to jednak dzisiaj wiemy tylko, że mamy zobaczyć jedną z największych atrakcji Patagonii - lodowiec Perito Moreno. W internecie można znaleźć bez problemu tysiące zdjęć i opisów tego miejsca. Dużo lodu, czasem wpada do wody, pewnie zimno, warto dorzucić to miejsce do planu, nawet kosztem innych.

Z Puerto Natales wyjeżdżamy po śniadaniu. Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy do małego przejscia granicznego Chile-Argentyna. Aby bez problemu przejśc odprawę graniczną samochodem wypożyczonym w Chile, należy ten fakt zgłosić wcześniej do wypożyczalni. Najlepiej 3-4 dni przed datą przekraczania granicy. Dostaje się wtedy dodatkowy stos dokumentów, poswiadczonych notarialnie, że firma udostępniła nam swoje auto i możemy nim wyjechać za granicę. Na tych dokumentach trzeba dokładnie zbierać pieczątki, żeby powrotna droga odbyla się bez przygód. Ubezpieczenie AC i assistance nie pokrywa Argentyny, co więcej, nie możemy liczyć na żadną pomoc od wypożyczalni. Trochę nas to martwi, trochę stresuje. Jak się na końcu okazuje - zupełnie niepotrzebnie. Stan dróg w tej części Argentyny jest zdecydowanie lepszy niż w Chile, paliwo w przyjemnej cenie około 2,50 PLN za litr, ruch niewielki, a kultura jazdy stosunkowo wysoka. Co może dziwić to organizacja ruchu w miastach (w Chile też tak było) - każda ulica ma swój kierunek jazdy, który jest zaznaczony na znaku z nazwą. Na początku bardzo łatwo się pomylić i wjechać pod prąd, dwa razy trzeba sprawdzać.

Na granicy zatrzymujemy się w sklepie rodem z Ruta 40. Przypomina też te, które mijaliśmy na Route 66. Można wymienić pieniądze po przyzwoitym kursie, zaniżonym o 10% w stosunku do tego, który potem spotykamy w Buenos Aires, czyli najlepszym miejscu do wymieniania gotówki. W ostatnim czasie miało się to zmienić, nie wiem czy do tego doszło, jednak w momencie, w którym my byliśmy w Argentynie kurs dolara do peso wynosił 1 USD - 185 ARS. Jest to kurs oficjalny, obowiązujący przy płaceniu kartą, czego pod żadnym pozorem nie należy robić, ponieważ kurs nieoficjalny to 1 USD - 290-310 ARS. Pieniądze można wymienić w hotelach, u jubilera, sklepach, aptekach, można płacić za pamiątki w USD i dostaniemy zwrot w ARS po bardzo dobrym kursie, często lepszym niż u cinkciarzy. 
Jak wracaliśmy z wycieczki, 8 grudnia, to dochodziły do nas informacje, że Mastercard i VISA zaczynają dostosowywać się do kursu nieoficjalnego. Tracą bardzo dużo kasy z prowizji, ponieważ turyści płacą wszędzie gotówką. Jak jest miesiąc później - nie wiem. 

Na granicy spędzamy 30 minut, masa pieczątek na różne kartki, niestety żadna z nich nie wędruje do paszportu, nawet po prośbie. Strażnicy nie rozmawiają po angielsku, my po hiszpańsku, trochę śmiechu i nas puszczają.



No dobra, słuchajcie. Ten stan dróg w Argentynie oceniam z perspektywy całego wyjazdu i tego, że prawie od miesiąca już siedzę w domu. Od granicy do głównej drogi, jakieś 6 km jedziemy po drodze żwirowej. Poziom komfortu raczej niewysoki, kamienie strzelają w podwozie, na szybie mamy dwa odpryski, ale odziedziczone po poprzednich użytkownikach. Potem wpadamy na bardzo dobry asfalt.
Google Maps twierdzi, że obie trasy jakie wyznaczył mają podobny czas dojazdu. Różnią się jednak o około 85 km. Hmmm... No nie będziemy nadrabiać tyle kilometrów, jedziemy skrótem. 
Skręcamy w lewo w Ruta 40, znany głos z nawigacji mówi - 66 km prosto. Żwir, żwir, dziura, żwir, dziura, żwir. Przejechaliśmy 10 km w odgłosach kamieni uderzających w każdą część naszego samochodu. Po drodze mijamy inne pojazdy, od Yarisów przez duże pick upy, motory, Harleye, itp. Ruta 40 historycznie porównywana jest z Route 66, pewnie wielu turystów chce się tędy przejechać. Do nas dociera to, że my jednak nie chcemy. No ale jedziemy. Skoro ktoś dojechał od tamtej strony, to my też to zrobimy.



Były chwile zwątpienia, ale na pewno przekonaliśmy się, że warto było dopłacić do Nissana X-Trail. Czy jest solidniejszy w porównaniu ze zwykłym hatchbackiem, nie wiem. Na pewno dużo bezpieczniej się w nim czujemy. Kolejne kilometry przemierzamy ze średnią prędkością 30-40 km/h, mijamy niewielkie oazy, przy których spotykamy zwierzęta.







W trakcie jazdy wyprzedza nas mniejszy samochód. Pocina jakieś 90 km/h. Może to jest sposób? Wrzucamy wyższy bieg i do samego końca, przez jakieś 40 km jedziemy ślizgając się po kamieniach, przelatując nad dziurami i po 25 minutach jesteśmy na cywilizowanej drodze. 
Google przelicza trasę, oszczędzamy jakieś 40 minut. Na końcu tego odcinka znajduje się wulkanizacja, hmm :) 
Cali i zdrowi dojeżdżamy do El Calafate, bardzo turystycznej i cywilizowanej miejscowości, która jest bramą do Parku Narodowego Los Glaciares. Tutaj mamy też hostel, ale szybko przejeżdżamy przez miasto i jedziemy w stronę Perito Moreno, naszego dzisiejszego celu.


Ja zawsze powtarzam, że na zdjęciach bardzo trudno oddać ogrom różnych obiektów i przyrody, zwłaszcza gdy nie ma skali porównawczej. Perito Moreno widoczny jest wiele kilometrów przed dotarciem do mety. Kilka punktów widokowych przed bramami do parku narodowego próbuje nam tą wielkość ukazać. Jest ona widoczna zwłaszcza wtedy, gdy mamy świadomość, że ta mała czarna kropka na wodzie to prom, który zabiera na pokład ponad 200 osób.


CDN :)