Stopniowo zwalniamy tempo zwiedzania. Po części dlatego, że jesteśmy już zmęczeni, ale również z powodu przecenienia atrakcyjności Ushuaii i okolic. Z perspektywy czasu lepiej byłoby uciąć jeden pełny dzień tutaj, a wykorzystać go w Buenos Aires.
Następnego dnia z rana jedziemy zobaczyć pociąg z końca świata. Nie sprawdzamy godziny odjazdu, ale podjeżdżając na stację okazuje się, że wkrótce zaczyna się boarding. Kupujemy bilety, stajemy w kolejce, jedziemy. No atrakcja typowa dla turystów, widoczki po drodze niezłe, ale żeby polecić....
Pociąg porusza się po terenie Parku Narodowego Ziemi Ognistej. Spędzamy tutaj cały dzień, kręcimy się po punktach widokowych i urządzamy sobie spacery. Tereny są bardzo ładne, ale po Patagonii nie robią już takiego wrażenia. Może dlatego wszystkie wycieczki najpierw przyjeżdżają tutaj?
Pogoda zmienia się co 5 minut. Słońce, wiatr, wiatr i deszcz, deszcz i słońce, chmury i niebo, niebo i chmury.
Po południu wracamy w okolice centrum. Wychodzimy jeszcze na chwilę niedaleko w góry. Po drodze widać jak na dłoni międzynarodowe lotnisko USH i miasto.
Pogoda nas nie zaskakuje, ale odpuszczamy wejście na punkt widokowy. Zza gór wyłaniają się czarne chmury. Zrywa się porwisty wiatr, a poziomo zaczyna padać śnieg z deszczem. Oprócz nas wejście odpuszcza jeszcze grupa młodzieży z Izraela.
Wyglądało to w międzyczasie poważnie, trochę się wystraszyliśmy, ale tak szybko jak przyszło, tak i poszło.
Po wszystkim pojawiła się wielka tęcza nad Zatoką i chmury momentalnie się rozproszyły.
Postanowiliśmy skorzystać z pogody i pojechać w stronę miasta, w miejsca, których jeszcze nie odwiedziliśmy. Było to trochę takie zabicie czasu, bo większość zobaczyliśmy.
Tym zachodem słońca kończymy nasz pobyt w Ushuaii. Rano oddajemy samochód i po śniadaniu jedziemy na lotnisko.