czwartek, 24 października 2024

[Am. Płn. 2024] Park Narodowy Denali

 Polsko-amerykańskie śniadanie to chleb z Lubaszki, konserwa z Krakusa, pomidory z Walmarta i podła kawa z przelewu hotelowego. Kupiłem sobie ogórki konserwowe w plasterkach, ale po spróbowaniu jedyne do czego się nadawały, to do kosza. 

Dzisiaj w planach zobaczenie trochę zwierząt po drodze i w samym Parku Narodowym Denali. Pogoda ponownie nie rozpieszcza, ale nieśmiałe promienie słońca podświetlają złote liście na drzewach.


Zdjęcie z serii "Oczekiwania vs. rzeczywistość".


Ale i taka pogoda ma swój urok ;) Zjeżdżamy kilka kilometrów na Denali Highway. 220 km sezonowej, żwirowej drogi przez góry. Brzmi dobrze, żeby całą przejechać, ale nie mamy na to czasu. Nasza wypożyczalnia zastrzegła sobie, że jeśli cokolwiek nam się przydarzy na tej trasie to nie będą nam w stanie pomóc, dlatego zapuszczamy się w nią tylko z ciekawości, na kilkanaście kilometrów. 







Zbliżamy się do bramy Parku Narodowego Denali. Za każdym zakrętem kryją się jesienne kolory.



W parku organizowane są kilka razy dziennie, w sezonie, wyjazdy do zagrody, gdzie znajdują się psy zaprzęgowe. Udało nam się załapać na ostatni pokaz w tym sezonie. Zielone autobusy kursują bezpłatnie 40 minut przed pokazami i przewożą zainteresowanych na miejsce.


Psy można dotykać, głaskać, miziać i drapać. Wydaje się, że to lubią lub są po prostu cierpliwe. Albo jedno i drugie.







Po prawie dwóch godzinach wsiadamy w autobus powrotny, który zamieniamy na swoje auto i jedziemy w głąb parku spróbować złapać jakieś dzikie zwierzęta i pooglądać widoki.





Zwierząt nie widzieliśmy, ale szalone czerwienie i pomarańcze są wyjątkowe i niespotykany nigdzie indziej.

Jedziemy do hostelu, zostawiamy rzeczy i lecimy coś zjeść.




Replika autobusu z ksiązki/filmu Into The Wild przy restauracji 49th State Brewery, w którym uzupełnialiśmy kalorie i promile.







Zjedliśmy chowder i halibuta na dwa sposoby. Żonie piwo nie smakowało, więc musiałem dokończyć za nią - miałem happy hour ;)