Już wiemy, że nie doceniliśmy Yosemite i spokojnie można tutaj spędzić przynajmniej dzień dłużej. Tak, tak, Amerykanie przyjeżdżąją tutaj na całe tygodnie, no ale bądźmy realistami z Polski. Co nie zmienia faktu, że nawet realne dwa dni na miejscu to zdecydowanie za mało na najważniejsze punkty. Nam tymczasem minęła już połowa dnia, a do odhaczenia jeszcze wiele miejsc.
Ruszamy w stronę El Capitan. Po drodze mijamy setki spalonych drzew i wzgórz.
Z tego co wyczytałem wcześniej, trafiliśmy na ostatni moment, kiedy nie trzeba robić rezerwacji wjazdu do parku. Możemy swobodnie poruszać się swoim samochodem. Pod koniec maja wymagane są już wejściówki, a park zwiedza się shuttle busami. Po kilkudziesięciu minutach naszym oczom ukazuje się taki widok.
W ogóle cały park to jedna wielka pocztówka. Nie wiadomo gdzie patrzeć, robić zdjęcia, a widoki na każdym kroku zapierają dech w piersiach. Zdjęcia są prosto z telefonu, bez podkręcania kolorów.
Czas pędzi nieubłaganie. Chcieliśmy jeszcze przejechać przez Tioga Pass, ale ze względu na porę roku było zamknięte. Zatem kierujemy się w stronę San Francisco, gdzie mamy zaklepany nocleg.
P.S. Jeszcze kilka zdjęć wyciagniętych z aparatu.