piątek, 10 maja 2013

Latanie od kuchni cz. III-ost, czyli WRO-DJE-WAW by Bingo Airways

Budzę się rano o 9, szybko się ogarniam i idę na śniadanie, gdzie spotykam swoją załogę. Opracowujemy plan na resztę dnia. Po śniadaniu idziemy na obchód hotelu.






Pogoda, pomimo tego, że słoneczna, a niebo bezchmurne - wietrzna. Na zewnątrz +24*C i silny wiatr, który  przypomina nam, że bluza jednak się przyda. Spragnieni słońca bierzemy w okupację 6 leżaków i rozkładamy się na słońcu.



Dokarmiamy kota, który przyszedł za nami do słońca.



Po 40 minutach zbieram się z leżaka i idę na plaże. Niestety silny wiatr to niejedyna przeszkoda do kąpieli. Woda jest brudna, a na plażę morze wyrzuciło masę syfu.



Jednak tubylcom to nie przeszkadza, zawsze znajdzie się sposób na wyciągnięcie od turysty "łan dinar" albo "łan dolar".


Czas zbierać się do pokoju. Za półtorej godziny meldowanie na dzisiejsze loty. W planie mamy trasę:



Na początek lecimy do Lyonu, w drodze powrotnej na Djerbę zahaczamy Marsylię.

OK, meldowanie dwie godziny przed odlotem. Spotykamy się z jedną osobą z Syphax Airlines, która zostanie wprowadzona do naszych procedur i od następnego razu poleci jako pełnoprawny członek personelu pokładowego. Po 7 osób i 7 sztuk bagażu podręcznego podjeżdża... Nissan Micra. Brawo! Tak właśnie organizują się w arabowie. Nie wspomnę już o tym, że pierwsza załoga poleciała rano o suchym pysku. Prosiliśmy o lunchboxy na 4 rano, a jak przyszło co do czego to nikt nic nie słyszał, nikt nic nie wie i nikomu nic nie mówiliśmy. Po 20 minutach oczekiwania podjeżdżają dwie taxi, w które swobodnie się pakujemy. Na lotnisko jedziemy ok. 40 minut. Na miejscu - o dziwo - czeka już na nas przedstawiciel handlingu, który przeprowadza nas do samolotu.
Opóźnienie na starcie mamy ok. 40-45 minut spowodowane mgłą w Bordeaux. W sumie nie wiem czy na koniec udało nam się je zredukować, pewnie nie, bo w Marsylii czekał na nas odpowiednik polskiego ULCu. Francja postanowiła nas przywitać audytem bezpieczeństwa, który bez problemu zdaliśmy :)
Nie ma nawet czasu wyjść i zrobić zdjęć, ani w LYS, ani w MRS. Zmieniamy tylko pasażerów, podczas kołowania widzę, że stajemy koło Rusłana, niestety mamy rękaw, którego drzwi na zewnątrz są zabezpieczone kodem. Nie ma możliwości na jakąkolwiek fotkę. Aby skrócić nasz postój tankujemy się z pasażerami na pokładzie.
Startujemy o godz. 17:35UTC, aby o 19:20UTC wylądować na Djerbie. Wypuszczamy paxów do terminala, ogarniamy kabinę, zakładamy swoje ciuchy i na pusto wracamy do Warszawy.
Bardzo lubię loty typu ferry, gdyż z pracy wyciągam wtedy to co najlepsze - dużo zdjęć i spokojny lot, podczas którego mogę spokojnie usiąść w fotelu pasażera lub na jumpseat w kokpicie i spojrzeć w okno. Tym razem lecimy w nocy i będzie to moje pierwsze nocne lądowanie w kokpicie w Warszawie. Już nie mogę się doczekać ;)
Czekamy na paliwo, niezbędne dokumenty i kwadrans po 20:00UTC zamykamy drzwi.
Lot na pusto odbywa się zawsze szybko - szybki rozbieg, start i wznoszenie. Wchodzimy na wysokość 38 000 ft i taki pułap lotu będzie nam towarzyszyć do zniżania.



Lot przebiega spokojnie. Do zdjęcia robię choinkę kokpitową.


Sesja nocnych zdjęć w kokpicie trwa w najlepsze.


Detaliczna fotka przełączników światła.


Po niecałych trzech godzinach lotu rozpoczynamy zniżanie. Najpierw do FL210, a następnie do FL110.




Dalej zniżamy do 7000 ft. Lądowanie na pasie 33.

I zgoda do 3000 ft i podchodzimy do ILS33.


Kilka chwil przed przyziemieniem.

Przyziemiamy i szybko zwalniamy w Sierrę. Lądujemy o 1:20, a mi udaje się zdążyć na N32 o godzinie 1:49. O 2 wchodzę do mieszkania, szybki prysznic i czas spać, bo o 14:00 bus do Wrocławia.

W najbliższym czasie postaram się napisać coś z pobytu w Tel Avivie. Co z tego wyjdzie - czas pokaże ;)