czwartek, 4 stycznia 2018

Warszawa-Doha-Bangkok z Qatar Airways (Azja 2017, cz. 1/16)

Tam gdzie pieprz rośnie, czyli zimowa ucieczka do Wietnamu i Tajlandii z Qatar Airways

Wszystko rozpoczyna się jak zwykle. To nie my wybieramy kierunek – to kierunek wybiera nas. Tak było i tym razem, gdy Qatar Airways ogłosił zimową promocję w styczniu. Długo się opieraliśmy, żeby coś kupić, bo plany na 2017 były już i tak napięte, a cena nie była mocno atrakcyjna.
Z poprzednimi relacjami się nie udało. Tej z Dubaju nie dokończyłem, a z Bali nawet dobrze nie zacząłem. Dlatego też, aby się lepiej zmotywować zrobiłem sobie postanowienie staroroczne, że zanim opublikuję pierwszą część tej relacji, to napiszę ją do końca, a przed publikowaniem kolejnych części będę je dopracowywał.

W końcu przy przedłużeniu promocji skusiliśmy się na propozycję znalezioną w Internecie, czyli opcję multicity. Zaczynamy w Warszawie, lecimy przez Doha do Bangkoku, tam siedzimy tydzień, następnie lecimy Qatarem do Hanoi, a wracamy z Sajgonu. W międzyczasie kilka dni na wietnamskiej wyspie Phu Quoc i powrót do domu. Całość zajęła nam ponad trzy tygodnie. Ten czas spokojnie by nam pozwolił na dokładniejsze zwiedzenie Wietnamu, ale nie chcieliśmy tylko odklepywać kolejnych miejsc, zabytków i pędzić dalej. Założenie było takie, żeby wytracić trzy tygodnie zimy i nie potrzebować odpoczynku po powrocie z urlopu.
Jest to nasza pierwsza, dłuższa wyprawa do Azji. Mamy trochę obawy, czy wszystko się uda i wrócimy cali, ale daliśmy radę i zaostrzyliśmy apetyt na więcej.

Plan wyjazdu układał się następująco:
22.11.2017 WAW-DOH QR260 A330-300
23.11.2017 DOH-BKK QR836 A380-800
29.11.2017 BKK-HAN QR834 B777-300ER
05.12.2017 HAN-PQC VJ451 A321
11.12.2017 PQC-SGN VJ322 A320
13.12.2017 SGN-DOH QR971 A330-300
14.12.2017 DOH-WAW QR263 A330-300


Na długo przed podróżą, Qatar Airways przyspieszyło o 2 godziny wylot z Warszawy nie informując nas o tym. Dobrze jest dodawać wszystkie swoje loty do aplikacji CheckMyTrip, która informuje nawet o najdrobniejszych zmianach w godzinach, bo Qatar do samego końca nie pofatygował się z informacją. Na trzy dni przed odlotem akceptuję zmiany rozkładu i zastanawiam się, ilu osobom linia mogła pokrzyżować w ten sposób plany.

Przy stanowisku odpraw stawiamy się nieco ponad 2 godziny przed odlotem. Ze wcześniejszą odprawą online udaje nam się ominąć kolejkę i sprawnie odprawić na lot, jednak okazuje się, że w numerze paszportu na mojej wizie wietnamskiej brakuje jednej cyfry i mogę mieć mały problem za tydzień. No nic, na szczęście mamy też promesy wizowe, które wyrobiliśmy zanim doczytałem, że możemy posiadać e-wizę. Bez stresu lecimy do kontroli bezpieczeństwa i na gate. Kolejka jest krótka, ale ciągnie się niemiłosiernie. Było przed nami z 10 osób, a czekaliśmy prawie pół godziny.
Czas pozostały do odlotu wytracamy snując się po sklepach i godzinkę przed odlotem przychodzimy do bramki. Na loterii wygrywamy miejsca przy drzwiach, zarówno na pierwszym, jak i na drugim odcinku. Boarding przebiega sprawnie i już po chwili siedzimy na swoich fotelach – 31 A i B.


Start z pasa 15. Nasz lot ma potrwać równe 5 godzin. Maszyna, która ma podrzucić nas do Doha to 12 letni Airbus 330-300 A7-AED, który dwa dni wcześniej zrobił psikusa i opóźnił się o prawie 20 godzin. Nasz lot jednak odbywa się zgodnie z planem i w Doha meldujemy się nawet przed czasem.
Godzinę po starcie zaczyna się serwis. Do wyboru mamy kurczaka z orientalnymi przyprawami i ryżem, wołowinę z plackiem ziemniaczanym i warzywami oraz serowe tortellini z pesto bazyliowym. Wybieramy kurczaka i wołowinę, co nie do końca było chyba dobrym pomysłem, bo porcje są dalekie od ideału, żeby nie powiedzieć, że niejadalne. Podobnie mogło być z opcją wegetariańską. Wino również nie najlepszej jakości, a z piwa niestety tylko Heineken. Z przyjemnością wciągamy jedynie deser. Posiłek obfity, ale jednak lepiej zmniejszyć ilość, a podnieść jakość.

Jeśli chodzi o załogę to zdecydowanie ciągną w górę moją ocenę o Qatarze. Niezwykle uprzejmi, mili, a uśmiech nie wydaje się być jedynie maską. Na locie obsługiwała nas również Polka. Bardzo serdeczna osoba. Nasze miejsca spisują się świetnie. Odkrywamy podnóżki, które można rozłożyć i obrać wygodną pozycję do snu.


W międzyczasie mijamy, a tak mi się przynajmniej wydaje, ogień z szybów naftowych. Płomienie rozciągają się na ogromnej przestrzeni za oknem.


Chwilę później za oknem rozpoczyna się spektakl. Błyskawice rozświetlają niebo z lewej strony samolotu. Przez długi czas nie możemy odkleić się od widoku CBków i rozbłysków. Taka pogoda towarzyszy nam do zniżania.





Niedługo przed lądowaniem mijamy centrum Doha od prawej strony.


I lotnisko.


Siadamy na pasie 34L. Kołujemy na stanowisko oddalone. Deboarding busem, co nas lekko zaskoczyło, ale na głowę się nie leje, można zrobić zdjęcie z zewnątrz, więc nie narzekamy.



Na przesiadkę mamy około 3 godziny. Była opcja półtoragodzinnej, ale DOH-BKK byłby wtedy na B777-300ER, a my koniecznie chcieliśmy sprawdzić A380-800, bo na 773 trafimy tydzień później.


Przesiadka przebiega sprawnie. Należy przejść kontrolę bezpieczeństwa. Nikt nie zwraca uwagi na płyny, bardziej na elektronikę. Jest otwartych dużo stanowisk, dlatego wszystko idzie szybko. Myślę, że czas przesiadki nawet 40-50 minut nie powinien stanowić większego problemu. Plusem są poidełka z wodą pitną przy każdej toalecie, dlatego posiadając pustą butelkę nie musimy przepłacać za wodę w sklepie.


Kręcimy się kilka chwil po strefie i powoli zmierzamy w stronę bramki, gdzie już oczekuje nasz A380. Maszyna z regiem A7-APE ma dwa i pół roku. W środku jest dobrze utrzymana i wszystko działa jak należy.


Boarding na 3 rękawy. Zajmujemy miejsca 78 A i B w ostatniej sekcji samolotu.


Dookoła pusto, miejsce obok nas wolne. Słyszymy komunikat „All customers on board” co wprawia nas w zdumienie, bo obłożenie można oszacować na około 30%.



Plusem tych miejsc jest oczywiście większa przestrzeń na nogi, ale siedzimy prawie w kuchni. Światło z niej docierające i krzątanina towarzyszy nam przez cały lot.
Od wejścia na pokład do wypychania minęło prawie półtorej godziny. Z bloków wyszliśmy 30 minut po czasie, ale ostatecznie wylądowaliśmy nawet przed. Dosyć szybko załoga uwinęła się z pierwszym serwisem. Chyba chcieli mieć nas z głowy ; )
Do wyboru mini-bardzoniewłoskie-calzone z mięsem lub wegetariańskie o smaku curry.


Bierzemy jeden z mięsem, drugi wegetariański i po winku na sen. Posiłek okazuje się bardzo słaby i chcemy szybko o nim zapomnieć. Jesteśmy już trochę zmęczeni. Większość lotu przesypiamy. Jak i na poprzednim, tak i tutaj za bardzo nie zagłębiam się w system rozrywki na pokładzie. Nie mniej jednak zauważamy dużą przepaść w jakości PTV pomiędzy A330, a A380. Na plus oczywiście ten drugi.

Dwie godziny przed lądowaniem zaczyna się serwis śniadaniowy. Do wyboru jajeczny placek, danie wegetariańskie i coś na słodko. Decydujemy się na pierwsze i ostatnie. O ile jajka wjeżdżają na stół ekspresowo, to na słodkie trzeba poczekać.


Okazuje się, że już nie ma. Proszę też o jajko. Zabrakło. Stewardessa oferuje mi porcję obiadową z kurczakiem z przydziału załogowego. Chwilę się waham, ale wolę to niż same warzywa polane chyba beszamelem. Porcja okazuje się być bardzo smaczna i wciągam ją do końca.



Odpalam swój ulubiony kanał, czyli mapę z parametrami lotu, powoli zaczynamy zniżać. W naszej sekcji niewiele się dzieje. Samolot pomimo swojej wielkości sprawia kameralne wrażenie.



Załoga powoli odpływa.


Miękkie lądowanie, szybki zjazd z pasa i jesteśmy na miejscu.




Żegnamy się z "naszą stewką" i uciekamy po bagaże.