piątek, 5 stycznia 2018

Bangkok - przyjazd i zwiedzanie miasta (Azja 2017, cz. 2/16)

W czasie gdy my przechodzimy przez paszporty, nasze bagaże nas wyprzedzają i to one na nas czekają. 
Odbieramy plecaki, wymieniamy kilka dolarów, kupujemy karty SIM i jedziemy pociągiem w stronę centrum. Po drodze przesiadamy się na tramwaj wodny, którym dojeżdżamy prawie pod sam hotel.



Opłaty za przejazd pobiera bileter-akrobata, który porusza się po zewnętrznej stronie łodzi. Pieniądze podaje się przez pasażerów i w ten sam sposób odbiera bilet. Koszt to 10 THB. Trzeba uważać, bo na tych samych przystaniach zatrzymują się łodzie turystyczne, część przystanków się pokrywa, ale bilet jest kilka razy droższy. Wsiadamy do łodzi, w której widzimy miejscowych. Częstotliwość jest dosyć duża, więc jeśli nie zmieścimy się na jedną to warto poczekać na kolejną, nie ma się co przepychać. 


Zatrzymujemy się w hotelu The Seven Luck. Jak na warunki Bangkoku wielkość i widok z  pokoju nie są złe. Mocno opieramy się zmęczeniu, ale jednak padamy na dwie godzinki.


Gdy się budzimy jest już ciemno. Dowiadujemy się w recepcji, gdzie można coś zjeść w okolicy. Dostajemy namiary na niewielki bazar dla miejscowych. Zjadamy to co pokażemy palcem, bo angielski jest tutaj równie popularny co u nas chiński. Smaki zgoła inne, brak tu popularnego w turystycznych miejscach pad thaia, kawałków kurczaka z grilla czy naleśników. Dostajemy coś, czego się nie spodziewaliśmy, ani w smaku ani w wyglądzie. Do tego suszona słonina i ostry sos. Smakuje nieźle. Próbujemy jeszcze krewetek w tempurze z sosem słodkie chilli i ogórkami. Super połączenie.




Na koniec wszystko popijamy świeżym kokosem i mamy siłę, żeby pokręcić się po okolicy.

W Bangkoku jesteśmy przez 5 pełnych dni. Plan zakłada jednodniową wycieczkę do Ayutthaya, a drugą do Maeklong i Amphawa. Pozostają trzy dni na ogarnięcie Bangkoku.

Pierwszy dzień zostawiamy sobie na przystosowanie się do strefy czasowej +6 godzin. Cały dzień szwendamy się po mieście, odkrywając jego mniej lub bardziej znane zaułki.

Świątynia Wat Sitaram



Po drodze zatrzymujemy się na śniadanie. Pani poleca ryż z kurczakiem i warzywami. Bierzemy jedną porcję, a ze straganu obok smażone kawałki mięsa z przyprawami.


Smakuje dużo lepiej niż wygląda.


Odwiedzamy kompleks Wat Saket.




Podążamy dalej, naszą trasę zmienia zapach z mijanego baru. Jemy pierwszego padthaia. Zamawiamy z krewetkami, dostajemy z samymi warzywami. No trudno ;) Smak wynagradza.


Kolejnym punktem jest Świątynia Wat Suthat. Tutaj musimy wskoczyć w długie spodnie i rękaw albo zakupić odpowiedni strój od pani, która stoi przy wejściu. Byliśmy na to przygotowani, przebieramy się i wchodzimy. Ci, którzy chcą odwiedzić świątynię, a nie mają swoich ubrań muszą zapłacić cenę kilka razy wyższą niż na bazarze. Większe negocjacje nie wchodzą w grę.



Podobno największy leżący Budda.




Król i jego rodzina obstawiają dużo skrzyżowań i placów w Bangkoku. Są bardzo szanowani, przy obrazach zawsze stoją świeże kwiaty i ktoś się modli.



Ministerstwo Obrony.



Świątynia Wat Phra Kaeo



Wielki Pałac Królewski



Królewskie Krematorium pięknie prezentujące się w zachodzącym słońcu. Zanim wejdziemy na jego teren, zostajemy oznakowani odpowiednią plakietką. Nie wiemy co oznacza. Tłum idzie do wielkiego namiotu, aby obejrzeć jakiś film, my się prześlizgujemy bokiem i wchodzimy od razu na teren krematorium.




Dalej przepływamy na drugą stronę rzeki, aby zobaczyć Świątynię Wat Arun.




Wieczór spędzamy na Khao San Road. Bardzo turystyczne miejsce, wszędzie naganiacze, bary i imprezy.