Do hotelu w Mexican Hat dojeżdżamy już po zmroku. Całkiem nieźle położony. Z jednej strony pod skałą, z drugiej przy rzece.
W jedynej, miejscowej, czynnej knajpce łapiemy meksykańskie jedzenie, które okazuje się najbardziej bezsmakowym posiłkiem, jaki kiedykolwiek kupiliśmy. Nawet w szpitalu na Banacha jedzenie ma jakikolwiek smak, chociaż słony ;)
Za to rano wita nas super widok z balkonu, który prawie pomaga nam zmyć niesmak najgorzej wydanych kilkudziesięciu dolców na tym wyjeździe.
Przy okazji modyfikujemy trochę nasz plan i zamiast ponownego objazdu Doliny Monumentów, odwiedzamy Park Stanowy Gooseneck. Przed wjazdem należy wrzucić 5 dolarów do sakwy indianina, a potem cieszyć się takim widokiem.
Jest to taka namiastka Horseshoe Bend, tyle że mniejsza, ale równie warta odwiedzenia przy okazji Monument Valley.
Jedziemy dalej, spaliśmy w Mexican Hat, więc wypadałoby zobaczyć co to takiego.
Czas nas goni. Wrzucamy w nawigację Kanion Antylopy i z małym przystankiem na uzupełnienie zapasów, które pomogą nam przeżyć następne godziny, jedziemy prosto do kolejnego punktu.