wtorek, 3 stycznia 2023

[LATAM2022] Pierwsze wyjście w góry - Base Las Torres

 Kondycja niby dobra, na rowerze jeździmy, kardio regularnie robimy, aktywni jesteśmy, w pracy dużo biegamy. Czas powiedzieć sprawdzam. Przed nami całodzienny trekking w parku narodowym. Cel jasny - Base Las Torres. Szlak bardzo uczęszczany, żeby nie napisać, że zadeptany przez turystów. Zapewne warto, dlatego zjadamy porządne śniadanie, robimy kanapki, pakujemy prowiant i jedziemy w stronę gór. 


W oddali widać trzy szczyty, które są wizytówką parku narodowego oraz dumnie górują nad jeziorem. Po drodze krótki stop na punkcie widokowym. Ajjjj, dobrze, że dzisiaj nie jest niedziela ;) takim brudnym samochodem wstyd jeździć.


Droga zajęła nam dużo więcej czasu niż sądziliśmy. Widoki po drodze cały czas nas zatrzymują. Zaprowadzily nas również nad słone jeziorko. Bardzo słone.


Udaje nam się wyprzedzić kilka autokarów z turystami, ruch jest bardzo duży. Dojeżdżamy do kas parku i cieszymy się, że bilety są dwudniowe. Dzięki temu omijamy baaaardzo długą kolejkę i jedziemy bezpośrednio na parking przy początku szlaku. Zaraz obok znajduje się luksusowy hotel, w którym za jedną noc turyści płacą więcej niż cały tydzień naszego spania po hostelach, które i tak nie są tanie. No, ale za to jaki widok po przebudzeniu...

Pomimo bardzo dobrych prognoz i tak decydujemy się zapakować do plecaków kurtki, czapki i rękawiczki. Kilka batoników, które przyleciały tutaj z nami z Polski, orzechy i czekoladę. Do tego bierzemy zapas wody - ta ze strumyków jest podobno zdatna do picia, ale nie chcieliśmy tego sprawdzać. Generalnie na całym świecie jemy jak miejscowi, bardzo często na ulicy, nie unikamy warzyw, owoców, myjemy zęby wodą z kranu i klątwy nie doświadczyliśmy. Ale z tym strumykiem to ostrożnie ;)


Przy samochodzie słonecznie, wieje i jest około 9*C. Ciepło ubrani, szybko zrzucamy kolejne warstwy. Z godziny na godzinę robi się coraz cieplej, ale wieje chłodny wiatr. Każdy na szlaku jest inaczej ubrany. Wygląda to dosyć groteskowo, bo niektórzy idą w koszulkach bez rękawów, a inni w puchowych kurtkach i czapkach. A widoków po drodze nie będę komentował, po prostu sami zobaczcie.





Po niecałych pięciu godzinach docieramy na miejsce. W trakcie wędrówki zrobiliśmy sobie 45 minutowy przystanek w schronisku na uzupełnienie kalorii i sił. Ostatnia godzina podejścia dosyć stroma, kamienista i trzeba uważać na każdy krok. No ale...


Absolutnie fenomenalny widok. Jak to zdjęcie, żadne nie odda jak faktycznie to wyglądało. Satysfakcja ogromna, dzielona z innymi, których było bynajmniej niewielu. Na szczęście dało się to odczuć tylko na początku szlaku i w schronisku. W trakcie wejścia spotykamy schodzące trzy Polki, a przy jeziorze dwie Czeszki w wieku naszych rodziców, którzy mogą tylko pozazdrościć kondycji.

Czas na relaks i zdjęcia. U góry spędzamy około godziny, po czym ruszamy w drogę powrotną. Do schroniska zaopatrzenie dla turystów dowozi się konno. Jest to między innymi gaz w butlach, jedzenie i alkohol. Miejsce ma raczej charakter mocno komercyjny. Z parkingu dojście tutaj trwa około dwie godziny.

 Początek zejścia spędza nam o wiele więcej czasu niż wejście. Po skałach i kamieniach zdecydowanie łatwiej się wspinać. Kilkanaście minut przed 20 jesteśmy przy samochodzie. Żegna nas tęczowe halo (?) zachodzącego słońca.


Daliśmy radę. Dobre buty, skarpety i kurtki przydały się, zwłaszcza przy lagunie, gdzie niemiłosiernie wiało. Czy było ciężko? Na pewno o wiele mniej niż się spodziewaliśmy.

W statystykach:

Czas od parkingu do parkingu: 10:20 h

Czas przejścia: 8:40 h

Dystans: 24,65 km

Kcal: 3351

Przewyższenie: 1262 m

Średnie tętno: 124 bpm