Mielonka, pomidor i jedziemy dalej. Pogoda nie rozpieszcza, a co więcej, prognoza pokazuje, że ma padać. Super. Nasz główny cel, dla którego tutaj jesteśmy obejrzymy w chmurach i deszczu. W głowie ukladam nowy plan na najbliższe dni i zastanawiam się, jak połączyć słoneczny Kanion oraz wcześniej zabookowany Kanion Antylopy, tak aby niczego nie stracić.
No nic. Apka to tylko apka i może się mylić. Robimy szybki objazd po Williams za dnia, lejemy bezołowiowej na full i jedziemy na północ.
Im dalej w las, tym lepsza pogoda. Dojeżdżamy do Grand Canyon Village, zostawiamy samochód i używając bezpłatnych shuttle busów zaczynamy zwiedzanie. Wieje i jest przenikliwie zimno, ale przynajmniej świeci słońce, a do tego przez niebo przechodzi dużo chmur, tworząc grę światła i cienia na skałach. Uff, planu nie trzeba zmieniać.
Po kilku godzinach w parku jedziemy na wschód w stronę Monument Valley.
Pogoda bardzo wietrzna i większość trasy to pył, piasek i wiatr, momentami spowalnia nas do 30-40 km/h.
Do Monument Valley dojedżamy przypadkowo 7 min przed zamknięciem. Wcześniej tego nie doczytałem i myślałem, że jest to kolejny park narodowy, do którego można wjechać na American Passa. Okazuje się jednak, że jest to teren Indian Navajo, którzy samodzielnie pobierają opłaty za wjazd i mało brakowało, a byłoby już zamknięte. Burza piaskowa się ucisza i wjeżdżamy na szlak idealnie w "golden hour".