środa, 22 marca 2023

[LATAM2022] Punta Arenas, Ushuaia i pingwiny

 Poprzednim trekkingiem żegnamy powoli z Patagonią. Jeszcze tylko nocka w El Chalten i rano ruszamy już w drogę powrotną do Chile. 

Wrzucając graty do samochodu zauważamy, że jedna opona ma znacznie mniej powietrza. Ciężko o 8 rano bez znajomości hiszpańskiego znaleźć wulkanizację, ale chwilę krążymy i zatrzymujemy się przy jakimś warsztacie. Na migi udaje nam się załatwić kompresor, powietrza faktycznie jest niewiele.

Opona wydaje się być cała, ustawiamy nawigację na Punta Arenas - 650 km. Hmmm... i tak nie mamy gdzie naprawić opony, najwyżej użyjemy zestawu z bagażnika. No jeździć, obserwować. Ubezpieczenie assistance nie działa w Argentynie, więc będziemy się martwić jak się coś wydarzy.



Pusta, prosta, równa droga pozwala nam dojechać dużo szybciej do granicy z Chile niż sugeruje nam nawigacja. Tym razem nadrabiamy 80 km, żeby ominąć szutrową drogę, której użyliśmy w przeciwnym kierunku. Szybko przekraczamy granicę i jesteśmy z powrotem w obszarze obowiązywania ubezpieczenia assistance ;) Jednak opona wydaje się być cała i zdrowa. Do Punta Arenas dojeżdżamy wczesnym popołudniem, zrzucamy bagaże w hostelu, oddajemy samochód, wszystko ok, kaucja zwrócona. 

Jeszcze ostatni rzut oka na Cieśninę Magellana i rano ruszamy autobusem do Ushuaia. 


Przed nami 12 godzin w autokarze. Bilety zakupiliśmy wcześniej online. Były dostępne dwie godziny wyjazdu i dwie różne ceny. Wybraliśmy autokar odjeżdżający o godzinie 9 i z większą ilością miejsca na nogi. Cena 25% wyższa, ale wygoda nieporównywalnie większa.


Wyjazd opóźniony o około 30 minut. Panowie kierowcy niespiesznie ogarniali sobie pojazd, dolewali płyny, rozmawiali, pili kawę. Jednak rozkład był tak skalkulowany, że i tak dojechaliśmy godzinę przed czasem. 


Ushuaia przywitała nas porwistym wiatrem i poziomo padającym deszczem. Kiepskie rozeznanie w uksztaltowaniu terenu przed wyjazdem skutkowało tym, że musieliśmy podejść do hostelu kilkaset metrów pod górkę - po dwa plecaki, w deszczu i wietrze. No ale daliśmy radę. Pogoda się poprawiła i jeszcze przed nocą pokręciliśmy się po centrum. 

Kolejne dni spędziliśmy na szwędaniu się po okolicy. Jedziemy na półdniową wycieczkę po Kanale Beagla. Głównym celem jest zobaczenie pingwinów, ale po drodze odwiedzamy również skałę z lwami morskimi, kormoranami, kondorami i innym ptactwem. 



















Po wycieczce biegniemy coś zjeść. Przy okazji załapujemy się na mundialowy mecz Argentyna-Australia. Połowę spędzamy w knajpie, a drugą połowę w kilku częściach oglądamy w poszczególnych sklepach. Po wygranym meczu impreza przenosi się na ulice.