W okolicy molo krążą gangi głodnych pelikanów. Nam się to udziela i powoli kierujemy się w stronę tacos.
Google Maps podpowiada nam lokalną, meksykańską knajpkę. Mocno na uboczu, żadnej osoby dookoła, ale bez problemu trafiamy po gwarze, który roznosi się dookoła.
Lilly's Taqeria - taką nazwę nosi niewielki lokal, w którym mało kto mówi po angielsku, spotykamy niemal samych latynosów, a tacosy są po prostu przepyszne.
Zamawiamy specjalność zakładu, którą podają tylko w jeden dzień tygodnia - dzisiaj! Są to tacosy z flaczków. Pyszne, aromatyczne, dopchane do granic możliwości. Zjadamy po trzy sztuki i ledwo jesteśmy w stanie wstać.
Jednak na deser jest oddzielny żołądek i po drodze na parking zachodzimy na małą kanapkę.
Czy warto było szaleć tak? Według mnie - nie do końca, ale żona była zachwycona. Goni nas zachód słońca, do Torrance docieramy zgodnie ze zmienionym planem - około 22. Jeszcze szybkie zakupy na wieczór - niemałe pudełko piwa - i jesteśmy gotowi na spotkanie z Sebek1994 ;)